Historia Eugeniusza Piątka
- PIES NA POLOWANIU -
Nie przychodzi mi łatwo ranne wczesne wstawanie na polowanie szczególnie wówczas, gdy z nikim się nie umówiło. Dzwoniący budzik przestawiam o jeszcze kilka minut chociaż wiem, że tak już snu prawdziwego nie będzie wreszcie wysiłkiem silnej woli, a nie szczerej chęci zmuszam się do podniesienia z łóżka. Najtrudniejsze mam już za sobą, reszta idzie już znacznie łatwiej, utartym szlakiem, ubikacja, łazienka, kuchnia, sejf z bronią i resztą akcesoriów, szafa z ubraniem, kluczyki, pies i hajda do kniei. W mieście pustka na ulicach, sygnalizacja świetlna miga żółtym ostrzegawczym światłem, gdzie-niegdzie jakaś para wracająca z nocnej eskapady. Mkniesz ulicami bez większych problemów. Jeszcze tylko rzut okiem do książki zgłoszeń na polowanie, szybki wpis i już myślisz; jaki wiatr ? gdzie zasiąść ? jak podejść ? Gdy już znalazłem się w łowisku B., które tego ranka wybrałem na polowanie, od zachodniej strony nieba, nadciągały ciemne duże chmury. Część wschodnia także była jeszcze ciemna. Do wschodu było jeszcze daleko. W górze na niebie operowała jeszcze większa część księżyca, momentami całkowicie przysłaniana chmurami poprzedzającymi nadciągające zachmurzenie. Zatrzymałem auto na betonowej nawierzchni w najwyższym położeniu kryjąc się za porastającymi obie strony drogi krzakami wierzb, brzozy i olchy. Wiaterek niezbyt silny , czasem porywniejszy powiewał od zachodu , zwiastując zmianę pogody. Czuć było nadciągający deszcz. Zająłem miejsce w pobliżu stałego ciągu dzików, przez myśliwych zwanym „ przy ulach „. Od strony zachodniej znajdowały się chłopskie pola uprawne, oddzielane od drogi, na której się znajdowałem, łąkami po byłych pegeerach. Łąki te od kilku lat, były nie uprawiane i zostały zachwaszczone, pokrzywą, sitowiem, wysoką trawą czasem trzcina. W wyższych i bardziej suchych miejscach ostatnio intensywnie rozkrzewił się żarnowiec. Od strony wschodniej to jest od uli rozciągała się rozległa połać kilkudziesięciu hektarów nieużytku po byłym PGR. Ostatnio chyba było na nim żyto, gdyż miejscami widać było stojące samotnie źdźbła ze zwisającymi kłosami. Reszta porośnięta była głównie przekwitniętym szczawiem.
Teren „ prześwietlałem „ latarka z najwyższego punktu na drodze. Psa BELLĘ pozostawiłem w samochodzie, ażeby nie zepsuła mi podchodu po około półgodzinnym lustrowaniu terenu od strony zachodniej czyli wraz z wiatrem, zauważyłem zbliżające się w moją stronę czarne punkty. Nadciągająca duża chmura przykryła całkowicie księżyc i zrobiło się dość ciemno. Kontury poruszających się punktów były niezbyt wyraźne lecz nie miałem wątpliwości, iż jest to wataha dzików. Gdy wyszły z wysokich traw na łąki i znalazły się miedzy żarnowcami widziałem już je wyraźnie. Locha prowadziła watahę. Mieszały się w porostach pomiędzy żarnowcami lecz dawało się zauważyć 3 dziki większe ok. 50 kg. i kilka dziczków znacznie mniejszych ok. 30 kg.
Do strzału złożyłem się na drodze wykorzystując krokiewkę i składając się z kolana. Wybrałem jedną z trzech sztuk najbardziej przypominającą wyglądem sylwetkę odyńca. Odczekałem kiedy moje dziki znalazły się na terenie odkrytym przez żarnowca. Przymierzyłem na komorę bowiem widoczność pogorszyła się i na kark czyli za ucho nie mogłem ryzykować. Wyczekałem odpowiednią chwilę naciągnąłem przyspiesznik i spokojnie bez przyśpieszonego oddechu i bijącego serca strzeliłem. Po strzale usłyszałem wyraźne klepnięcie kuli , co mnie upewniło , że strzelony dzik ją przyjął. Ale w tych żarnowcach nie widziałem, w którą stronę uszedł dzik strzelony, a w którą pozostałe. Zdawało mi się, że nawet przez ułamek sekundy słyszałem szmery dochodzące z żarnowców, jednak nie byłem ich pewien. Wróciłem do samochodu. Moja suka BELLA już szalała. Przecież słyszała strzał. Nie mogła się doczekać kiedy ją puszczę na farbę. Postanowiłem jednak, że zaczekam do świtu, gdyż teraz jest za ciemno. Dla spokoju pojechałem autem do najbliższej ambony. Przesiedziałem na niej ponad godzinę do czasu poprawy widoczności. Nie widziałem nic oprócz schodzących z pól saren. Wiadomo narobiłem trochę hałasu strzelaniem, przemieszczaniem się autem i zasiadaniem na ambonę.
Kiedy się tylko rozjaśniło zaraz wróciłem na miejsce strzału. BELLĘ puściłem luzem. Minęło przecież ok. półtorej godziny od mojego strzelania. Sam stanąłem na drodze przy samochodzie do BELLI powiedziałem „No Bella , ja swoje zrobiłem, reszta należy do Ciebie" . Nie szukała przecież pierwszy raz dzika. Po ok. 20 minutach czekania przy samochodzie BELLI nie ma. Wiedziałem, że nie głosi martwego dzika ale wiedziałem, że na pewno oszczeka postrzałka. W końcu trochę dla żartu , trochę dla przywołania psa krzyknąłem „BELLA , gdzie masz tego dzika ?". Trudno wyrazić moją radość jaka wtedy nastąpiła gdy po moich słowach usłyszałem spokojny głos BELLI „ łau , łau „ . Powiedziałem „ BELLA , daj głos!! „ . Odezwała się ponownie , tym samym „ łau , łau „ . Pomyślałem „ no kolego , tak to ty możesz na dziki polować". Szybko ruszyłem w kierunku głosu psa. Uszedłem ok. 150 metrów przez coraz gęstsze żarnowce i tuż za nimi w wysokich suchych pokrzywach leżał mój dzik, a o bok niego siedziała dumna BELLA. Z radości przytuliłem ją i wyściskałem. Cieszyłem się bardzo, po aportowaniu z wody pierwszej kaczki ale jeszcze bardziej ucieszyło mnie jej dzisiejsze znalezienie martwego dzika. BELLA ma 2,5 roku i wreszcie się zrozumieliśmy, ona zrozumiała mnie a ja ją. Dzik po wypatroszeniu miał 64 kg. Był to wycinek z niewielkim orężem o lekko szarawym umaszczeniem łba i chybu. Strzelony był na górną komorę , na kulowy sztych. Był to mój najpiękniejszy dzień polowania z psem. Kiedyś jeden ze starszych kolegów kiedy do barakowozu wprowadziłem ze sobą zabraną na polowanie Bellę zapytał po co zabrałem tego psa? Odpowiedziałem, że dla mnie polowanie bez psa to tak jakbym polował bez strzelby.
Eugeniusz Piątek