Ocena użytkowników:  / 1
SłabyŚwietny 

 


Historia Eugeniusza Piątka


 

 

 -  MAGICZNA  DATA  07.07.07r  -

 
        Numerolodzy  i inni przesądni już dużo wcześniej ogłosili ten dzień za wyjątkowy, rzekomo miał być bardzo szczęśliwy. Zamierzający zawrzeć związek małżeński już od roku po rezerwowali sobie ten termin w kościołach  i urzędach st. Cywilnego  na składanie ślubów. Ja dowiedziałem się o tym, że z tą datą są wiązane takie nadzieje dopiero tydzień po tzw. 07.07.2007r, po jej przeminięciu. Dokładnie na weselu  mojej chrześnicy, kiedy to  temat ten był poruszany. Stwierdziłem wówczas ( proszę na serio tego nie brać ), że i dla mnie   przebieg tego dnia i najbliższych w jego okolicy był szczęśliwy. O tuż i dlaczego : 07.07.2007 odbywały się zawody w strzelaniach  myśliwskich  na szczeblu okręgowym,  to jest dawnego województwa Koszalińskiego. Po kilku letniej przerwie  uczestniczenia  w tych zawodach zdecydowałem się startować. Miały one być dla mnie wytchnieniem od mozolnej i dość ciężkiej pracy związanej z wykonywaniem  robót wykończeniowych  poddasza. Podczas kilku treningów z kolegami z drużyny skupiłem  się jak zazwyczaj na trenowaniu strzelania do rzutek. Wyniki treningów nie były budujące , szczególnie kłopotów przysparzało mi strzelanie przelotów (bażanta), i osi strzeleckiej. Z broni kulowej do rogacza i lisa oraz do dzika w przebiegu miałem strzelać ze sztucera pożyczonego kolegi . Dla próby oddałem z niego pełen cykl treningowy  strzałów z oparcia o słup. Poszło nawet nieźle. Całość zawodów miała być zabawą no i dodatkowym treningiem. Pogoda w sobotę tj 07.07.2007 od rana była nieciekawa. Co chwile nadciągały chmury z przelotnym  rzęsistym  deszczykiem, przejrzystość powietrza  przyćmiona  leciutką  jakby mgiełką. W chwili opadów  zrywał się kręcący na wszystkie strony dość porywisty wiaterek. Nie sprzyjała taka aura ani dobremu samopoczuciu  ani torowi lotu rzutek. Wyniki moje choć nie w pełni satysfakcjonujące były zbliżone do kolegów z drużyny. Jednak   z  minimalną  przewagą  po kilkanaście  punktów  na ich korzyść. Humory i atmosfera strzeleckiej imprezy co nie jest w czasie zawodów bez znaczenia dopisywały. Po odebraniu numerów startowych i innych związanych ze startem gadżetów, założyliśmy sobie trochę dla zabawy, że samo uczestnictwo w zawodach jest bardzo istotne, wyniki także, ale najważniejszą  nagrodą jest talon na obiad w doborowym towarzystwie. Między poszczególnymi konkurencjami mieliśmy po ok. 2 godz przerwy. Można było spokojnie zjeść  posiłek  i wypić piwko , a nawet po małym kieliszku żołądkowej. Tutaj mała uwaga do kilku lat na strzelnicy spożywanie  napojów alkoholowych jest zakazana. Dlatego trzeba robić to z dużą ostrożnością , ażeby ktoś  nie zauważył i przykapował. Dlatego musieliśmy , po uczniowsku  z tymi trunkami się tajniaczyć. Impreza trwała, my strzelaliśmy w duchu przeżywając uzyskane  niepowodzenia i sukcesy. Całe nasze zdumienie pojawiać zaczęło się podczas końcowego liczenia punktacji. Jeden z nas kręcąc się przy głównej tablicy z wynikami zauważył ,że wyniki  zawodników z innych reprezentacji również nie są na najwyższym poziomie. Przyniósł nam do stolika informacje, że chyba załapiemy się na „ pudło „ . Zbyliśmy go lekceważeniem. Gdy przybył do nas ponownie oznajmił, że będziemy mieć drugie miejsce drużynowo bo razem uzyskaliśmy dość dobry wynik w klasyfikacji drużynowej. Liczba uzyskanych punktów nie była dla nas zadawalającym osiągnięciem. Ale tego dnia wszyscy zawodnicy strzelali nieco słabiej i w związku z tym magiczne trzy siódemki ( 07.07.2007 ) spowodowały, że rzeczywiście klasyfikowaliśmy się na drugiej pozycji na pięćdziesiąt dwie drużyny w klasie powszedniej. Odebraliśmy nagrody oraz puchar. Do domu wróciliśmy w niedziele ok. godziny 17:00 szczęśliwi i  podbudowani.
          Do odpoczynku poobiednim  zapragnąłem  pojechać trochę w teren wyciszyć emocje związane z budową rozmarzyć się i podziwiać piękno przyrody. Pogoda poprawiła się chmury rozeszły, rześkie podeszczowe powietrze i słoneczko wieczorne dodały sił do polowania. Dodatkowo  na taką eskapadę  udało się  namówić żonę. Raczej na relaks na łonie natury byliśmy nastawieni niż wielkie polowanie. Na miejsce polowania tradycyjnie wybrałem łowisko Bogusławiec. Zresztą moje ulubione. Jednak tym razem wybraliśmy się na tyle wcześnie aby można było objechać teren i zorientować się w uprawach oraz miejscach bytowania zwierzyny. Jakiś dziwny traw pokierował mnie do rewiru w rejonie MOGIŁY- miejsce, w którym zginął tragicznie- zastrzelony na polowaniu były Prezes  naszego Koła. Samochód zostawiliśmy na polnej drodze i poprzez pole ze świeżo posadzonymi sadzonkami orzecha włoskiego pospacerowaliśmy do ambonki. Miejsce na zasadzkę było dobre, bo do ambony przylegała uprawa pszenicy, a o tej porze lata pszenica już nabierała mleczka i dziki je uwielbiają. Siedząc rozmawialiśmy po cichu rozkoszując się czynionymi obserwacjami. A to kozioł przyszedł nam się zaprezentować , a to lisek przechera przesznurował pomiędzy uprawami orzecha a pszenicy. W oddali koza wyprowadziła swoje małe na żer wieczorny. W międzyczasie żona odbyła  rozmowę  telefoniczną ze swoja siostrą nawet zbytnio nie wyciszając  głosu. Już powoli zaczynało  zmierzchać , gdy od prawej strony w pszenicy zauważyłem przemieszczające się dziki. Najpierw pokazały się dwie sztuki. Oceniłem, że jest to chyba locha z młodymi i jakiś jej towarzysz, bo w pszenicy widać raczej dzicze grzbiety z hybami. Po chwili trochę bliżej ambony znów pojawiły się dwie sylwetki dzików. Było jeszcze dość jasno i widoczność  była dobra. Obserwując przez lunetę a żona przez lornetkę szeptem przekazywaliśmy sobie informację , że jest to chyba niewyproszona jeszcze locha. Obserwowana sztuka  miała dość okrągły brzuch ,masą tuszy nie  przekraczała 40\50 kg. Takie późne wyproszenia się zdarzają. Jednak gdy obserwowany przez nas dzik wyszedł na wylegnięty łan pszenicy, wyraźnie i prawie jednocześnie  zauważyliśmy, że nasz dzik ma pędzel pod brzuchem , a wiec lochą nie jest. Prawie natychmiast nacisnąłem na spust i padł strzał, którego echo rozeszło się po polach odbite od ściany lasu. Padł też dzik, ładnie strzelony za ucho, którego wzięliśmy na użytek własny. Sukces myśliwski w tych dniach był podwójny. Udane zawody myśliwskie i udane polowanie. Czyli 07.07.2007 po tygodniu od jego przeminięcia(bo dopiero wtedy tj.14.07.na weselu chrześnicy dowiedzieliśmy się o tym przesądzie)został uznany za szczęśliwy na NIWIE ŁOWIECKIEJ. Darz Bór

Eugeniusz Piątek